Strona:PL Feval - Garbus.djvu/105

Ta strona została przepisana.

Nevers machinalnie uczynił, co mu kazano.
— Czyś książę widział kiedy na sali podobne praktyki? — zapytał Lagarder z naiwną dumą. — Wytrzymać stanowczy atak, atak Neversa, Neversa w gniewie i nie odpowiedzieć mu ani razu, trzymając uśpione dziecko na ręku i tak, że dziecko nie obudziło się nawet.
— W imię Boga!... — błagał młody książę.
— Powiedz przynajmniej, że to piękna praca! Siarczyste! Jestem cały w pocie. Chciałbyś bardzo wiedzieć prawda? Dosyć tych uścisków, tatusiu, zostaw nas teraz. Jesteśmy już starzy przyjaciele, my dwoje, malutka i ja. Stawiam sto pistolów, do dyabła, jeżeli je mam! że budząc się, uśmiechnie się do mnie.
Okrył dziecko połą płaszcza z tkliwością i starannością, jaką nie zawsze okazują dobre niańki. Potem złożył je na ścianie pod mostem.
— Mości książę — dodał, przybierając nagle ton poważny i męski, — życiem własnem odpowiadam za waszą córkę, cokolwiek się stanie. Czyniąc to, zmazuję, o ile to jest w mej mocy, winę, jaką popełniłem, wyrażając się lekkomyślnie o jej matce, która jest piękną, szlachetną, świętą kobietą.
— Kawalerze, wtrącisz mię do grobu, — zakrzyknął Nevers cierpiąc istne męki. — Widziałeś więc Aurorę?
— Widziałem.
— Gdzie?