Strona:PL Feval - Garbus.djvu/115

Ta strona została przepisana.

— Cóż chcesz? — rzekł Paspoal. — Będziemy robili, co tylko można.
A Kokardas westchnął.
— To nie może tak być, braciszku Paspoalu, nie może być! Słuchaj, zrób to, co ja.
Wyciągnął z kieszeni metalową kulkę, jaką się posługiwał na sali i nałożył ją na koniec swej szpady.
Paspoal uczynił to samo.
Wtedy obaj jakoś lżej odetchnęli, uczuli się spokojniejsi w sumieniu.
Tymczasem zbirowie i ich towarzysze podzielili się na trzy oddziały. Pierwszy z nich skręcił w fosę i szedł z zachodu drugi zatrzymał pozycyę za mostem; trzeci, złożony przeważnie ze zbójów i kontrabandzistów prowadzonych przez Saldaniego, miał natrzeć z przodu, schodząc małymi schodkami.
Lagarder i Nevers od kilku sekund widzieli ich wyraźnie. Mogliby nawet policzyć tych, którzy ześlizgiwali się na dno fosy.
— Uwaga — rzekł Lagarder — plecami do siebie; punktem oparcia zawsze niech będzie szaniec. Dziecko nie potrzebuję się niczego obawiać, chroni je słup od mostu. Trzymaj się mocno, mości książę! Uprzedzani cię, że oni zdolni są nauczyć cię twego własnego ciosu, jeżeli przypadkiem go zapomniałeś. I to ja — rzekł ze złością — to ja popełniłem to głupstwo! Ale trzymaj się mocno. Co do mnie, to mam za grubą skórę dla szpad tych bałwanów.