Ktoś stał za okiennicami małego okienka, ale nie była to już Aurora Kajlus.
Dwie czarne postacie z krwią zastygłą w żyłach, z zimnym potem na czole słuchały stamtąd odgłosów bitwy.
Był to p. Pejrol i jego zwierzchnik.
— Nędznicy — mówił nieznajomy — nie dosyć jest ich dziesięciu na jednego! Czyż trzeba abym ja się w to wmieszał?
— Strzeżcie się, panie!...
— Niebezpieczeństwo w tem, gdy chociaż jeden zostanie przy życiu! — odpowiedział nieznajomy.
A z zewnątrz dochodził ciągle krzyk:
— Jestem! Jestem!
W rzeczy samej, koło powiększało się bezustanku, znać zbirowie ustępowali.
Już tylko kilku minut brakowało do oznaczonej przez Lagardera pół godziny. Pomoc miała nadejść lada chwila.
Lagarder nie był nawet dotknięty, Nevers zadraśnięty lekko w czoło.
I obaj z taką samą siłą mogliby jeszcze walczyć choćby godzinę.
Poczęła ich unosić gorączka tryumfu. Sami o tem nie wiedząc, oddalali się niekiedy od swych stanowisk, aby z frontu natrzeć na przeciwników. Czyż otaczające ich ciała trupów i rannych nie dość jasno świadczyły o ich przewadze? Widok ten podniecał ich męstwo. Rozwaga znika, gdy szał przychodzi. Nadeszła chwila prawdziwego niebezpieczeństwa. Dwaj
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/119
Ta strona została przepisana.