Strona:PL Feval - Garbus.djvu/132

Ta strona została przepisana.

Tego rana, gdy po raz pierwszy wchodzimy do pałacu Gonzagi, dzieło zniszczenia było niemal na ukończeniu. Dokoła głównego dziedzińca wznosiły się trzy piętra drewnianych klatek. Przedsionki zamieniono na biura, a robotnicy kończyli budowę baraków w ogrodzie.
Dziś właśnie miano nabywać miejsca: dziś właśnie miały się otworzyć kasy “Złotego domu“ jak go już nazywano.
Każdy wchodził, jak chciał do wnętrza pałacu. Cały parter i pierwsze piętro z wyjątkiem prywatnych apartamentów księżnej, były już przygotowane, na przyjście kupców i towarów. Ostry zapach heblowanego drzewa ściskał za gardło; w głowie huczało od głośnych uderzeń młotów. Lokaje nie wiedzieli od czego zacząć, kogo słuchać. Przełożeni nad sprzedażą tracili głowy.
W głównej sali pomiędzy gromadą kupców stał szlachcic przystrojony w aksamity, jedwabie i koronki, na wszystkich jego palcach błyszczały pierścienie, a na szyi wisiał wspaniały, złoty łańcuhh. Był to p. Pejrol, doradca zaufany i służalec gospodarza tego pałacu. Nie bardzo się zestarzał. Pozostał zawsze, jak był chudu, żółty, schylony, którego ogromne oczy dopominały się okularów. Miał jednak pochlebców i zasługiwał widocznie na to, bo Gonzaga dobrze mu płacił.
Około dziewiątej, gdy tłok trochę się zmniejszył, dzięki temu strasznemu tyranowi-głodowi, któremu podlegają nawet spekulanci,