dwaj ludzie, nie wyglądający na finansistów, przeszli równocześnie próg wielkich drzwi. Jakkolwiek wejście wolne było dla każdego, te dwa zuchy zdawali się nieprawnie wchodzić do pałaciu.
Pierwszy bardzo źle ukrywał zakłopotanie, przybierając zuchwałą minę; drugi, przeciwnie, starał się nadać swej postawie jak można najpokorniejszy wygląd.
Obaj mieli przy boku szpady, te długie szpady, od których na dziesięć mil wokoło czuć zbirami.
Pomimo to jednak nasi śmiałkowie przepychali się przez tłum. Pierwszy roztrącał wszystkich bez ceremonii łokciami; drugi przeciskał się ze zręcznością kota.
Zuchwalec, który z taką śmiałością ocierał dziurawe łokcie o tyle całych płaszczy, nosił zawadyjackie wąsy, zmięty pilśniowy kapelusz opadający mu na oczy, kurtkę ze skóry bawolej i aksamitne spodnie, których pierwotny kolor stał się teraz zagadką. Ogromna szpada unosiła połę podartego hiszpańskiego płaszcza, przyjechał bowiem z Madrytu.
Drugi zbir, pokorny i nieśmiały, miał żaledwie trzy żółtawe włoski pod haczykowatym nosem. Nakrycie głowy pozbawione ronda, przypominało czopek do gaszenia świecy. Stary płaszcz związany skórzanym rzemieniem, połatane spodnie, dziurawe buty, dopełniały jego ubioru, do którego pasowałby lepiej kałamarz, aniżeli szpada. Jednakże nosił szpadę, która
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/133
Ta strona została przepisana.