skromna również jak jej właściciel pokornie obijała mu łydki.
Przeszedłszy podwórzec, doszli niemal równocześnie do wielkiego przedsionka, każdy przypatrując się drugiemu z pod oka, mówił sobie w duchu:
— Co za smutna figura! Ten napewno nie przyszedł tu kupić Złotego domu.
Obaj mieli słuszność. Robert i Bertrand, te historyczne filuty, przebrani za zbirów wy głodniałych i obdartych nie wyglądaliby inaczej. Robert jednak litował się nad swoim towarzyszem, którego widział tylko profil zagłębiony w kołnierzu płaszcza, wysoko podniesionym, aby ukryć brak koszuli.
— Nie jest się jednak takim nędzarzem! — myślał.
Bertrand, nie mogąc dojrzeć twarzy kolegi poza potarganą masą czarnych włosów, rozmyślał w dobroci serca:
— Ten biedak jest strasznie obdarty. Bolesne to widzieć człowieka przy szpadzie w takim opłakanym stanie. Ja zachowałem przynajmniej dobre pozory.
I rzucił zadowolonym okiem po ruinach swego stroju.