— Moim zdaniem warte to jeszcze wiele złota. Nim minie godzina upewnię się o tem i brze u samego księcia Gonzagi.
Sala, gdzie nasz Normandczyk i Gaskończyk rozmawiali tak spokojnie, znajdowała się w środku książęcego pałacu. Okna osłonięte ciężkiemi portyerami, wychodziły na wązki trawnik, otoczony drewnianą kratką, który teraz miał otrzymać szumną nazwę “prywatnego ogrodu księżnej pani.” W sali tej nie jeszcze nie zostało zmienione.
Urządzona była z wykwintem i wspaniałością prawdziwie książęcą. Służyła widocznie nie tylko do zabaw i przyjęć, bo naprzeciwko ogromnego kominka z czarnego marmuru, wznosiła się estrada pokryta tureckim dywanem i nadawała sali wygląd trybunału.
Rzeczywiście nieraz zbierali się tu wielcy przedstawiciele sławnych rodów Lotaryńczyków, Cheoreusów, Neversów i innych, w czasach, gdy ci możni panowie decydowali o losach kraju.
Wielki musiał być zamęt w pałacu Gonzagi, jeżeli aż tam wpuszczano naszych zuchów.
Ale, gdy raz tam weszli, nigdzie nie mogliby spokojniej rozmawiać.