Strona:PL Feval - Garbus.djvu/155

Ta strona została przepisana.

— Panowie, panowie! — powtarzał Pejrol, odsłaniają; głowę — trochę uszanowania, chociażby dla księcia!
Tłum kupców, gotowych już do bójki, zatrzymał się, jakby oczarowany. Wszyscy ci kandydaci na właścicieli zagródek, skłonili się równocześnie, wszystkie damy wykonały piękny dyg. Gonzaga odkłonił się lekkim ruchem ręki.
— Spiesz się Pejrolu — rzekł, — potrzebna mi ta sala.
— Och, paradne figury! — zawołał mały Chaverny, wodząc po tłumie oczami.
Navail śmiał się do łez, powtarzając:
— Komiczne figury!
Pejroi zbliżył się do swego pana.
— Rozgrzani są do białości — szepnął — zapłacą ile zechcemy.
— Urządź licytacyę! — zawołał Cliaverny — to nas zabawi!
— Sza! — odrzekł Gonzaga. — Nic jesteśmy tu przy stole, szalona głowo!
Ale myśl wydała mu się dobrą, więc dorzucił:
— Dobrze, łicytacya! Jaką postawić cenę?
— Pięćset franków miesięcznie za cztery stopy kwadratowe — odrzekł Nawail, myśląc że przesadza.
— Tysiąc tygodniowo! — zakrzyknął Chaverny.
— Weźmy tysiąc pięćset — poprawił Gonzaga. — Zaczynaj Pejrolu.
— Panowie, — przemówił zaufaniec księcia, zwracając się do, kupujących — ponieważ są to ostatnie miejsca i najlepsze... damy ją