zepsucie; dalej wice-hrabia La Fare, Montobert Noce, Gironne — wszyscy rozpustnicy, wszyscy mniej więcej dalecy kuzyni Neversa. Gonzaga wezwał ich dla pewnej uroczystości, owego zebrania, o którem mówił Pejrol.
— A ta sprzedaż? — zapytał Oriol.
Źle poszła — odparł zimno Gonzaga.
— Słyszysz! — szepnął w swym kącie Kokardas.
Paspoal, któremu spływały po czole duże krople polu, odpowiedział:
— Ma racyę. Te głupie kury oddałyby mu ostatek swych piór!
— Źle poszła, waszej książęcej mości! — zakrzyknął Oriol. — To niemożliwe!
— Osądźcie sami, oddałem ostatnie działki, po dwadzieścia trzy tysiące franków jedną w drugą.
— Na rok?
— Nie, na tydzień.
Przybysze spojrzeli na działki potem na kupców.
— Dwadzieścia trzy tysiące! — powtarzali w osłupieniu.
— Trzeba było zacząć od tej cyfry — rzekł Gonzaga — miałem w ręku blizko tysiąc numerów. Ten ranek przyniósł by mi w takim razie dwadzieścia trzy miliony na czysto.
— A więc to obłęd?
— Szaleństwo! I zobaczymy jeszcze wiele innych! Wynająłem najpierw podwórze, potem ogród, sień, potem stajnie, oficyny, remizy. Teraz doszedłem już do pokoju i, do kroćset, mam ochotę wyprowadzić się do oberży.
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/159
Ta strona została przepisana.