Strona:PL Feval - Garbus.djvu/164

Ta strona została przepisana.

cyą, która cechowała wszystkie jego Paspoal schylił głowę skromnie, ale z miną człowieka, który zna światowe obyczaje. Totem Kokardas przemówił gipsem donośnym i czystym, spoglądając dumnym okiem na ten błyszczący tłum, który drwił z niego.
— Ten szlachcic i ja — mówił — starzy znajomi jego książęcej mości, przychodzimy mu złożyć nasze uszanowanie.
— Ach! — rzekł jeszcze Gonzaga.
— Jeżeli jego książęca mość jest zajęty w tej chwili sprawach zbyt ważnemi — mówił dalej Gaskończyk, kłaniając się znowu — przyjdziemy w porze jaką zechce nam wyznaczyć.
— Tak właśnie, — wybełkotał Paspoal będziemy mieli zaszczyt powrócić....
Trzeci ukłon i obaj wyprostowują się, opierając ręce na rękojeściach rapierów.
— Pejrol! — zawołał Gonzaga.
Intendent wyprowadził w tej chwili ostatniego kupca.
— Czy poznajesz tych pięknych chłopców? — zaytał Gonzaga. — Zaprowadź ich do kuchni, niech jedzą i piją. Daj każdemu nowe ubranie i niech czekają na moje rozkazy!
— O, ekscelencyo! — zawołał Kokardas.
— Wspaniałomyślny książę! — dorzucił Paspoal.
— Marsz! — rozkazał Gonzaga.
Oddalili się, kłaniając wciąż zamaszyście i zamiatając podłogę staremi piórami kapeluszów. Gdy przechodzili jednak koło drwiących, paniczów, Kokardas nałożył z dumą pilśniowy kapelusz na ucho i uniósł końcem rapiera obszarpany brzeg płaszcza. Braciszek Paspoal