Strona:PL Feval - Garbus.djvu/165

Ta strona została przepisana.

naśladował go dokładnie. I obaj wyniośli, wspaniali, z zadartymi nosami, szli za Pejrolem, piorunując spojrzeniem towarzyszów księcia.
— No, kochanku — rzekł później Kokardas, smacznie zajadając — nasza fortuna już jest zrobiona!
— Bóg by dał! — westchnął braciszek Paspoal mniej zapalczywy.
— Kuzynie — zapytał Chaverny księcia, gdy dwaj fechmistrze znikli za drzwiami — odkąd to posługujesz się takiemi narzędziami?
Gonzaga wodził po nich zadumanym wzrokiem i nic nic odpowiedział.
Tymczasem towarzysze jego mówili tak głośno, aby ich mógł usłyszyć. Śpiewali poprostu hymny pochwalne na jego cześć i czekali tyko na każde skinienie, aby mu służyć. Byli oni albo szlachtą trochę zrujnowaną, albo finansistami o nadszarpanej reputacyi. Żaden z nich nie popełnił jeszcze prawdziwie karygodnego czynu według prawa, ale żaden także nie zachował nieskalanej białości swej duszy. Wszyscy od pierwszego do ostatniego potrzebowali poparcia Gonzagi, jeden dlatego, drugi dlaczego innego. A Gonzaga był między nimi, jak pan i król, lub jak dawny patrycyusz rzymski otoczony tłumami klijentów.
Gonzaga trzymał ich własną ambicyą, osobistemi potrzebami, sprawami i wadami.
Jedynie młody markiz Chaverny, zbyt szalony dla spekulacyi, zbyt lekkomyślny, aby się zaprzedać, zachował trochę samodzielności.
— I mówią tu o kopalniach złota w Peru! — rzekł Oriol, podczas gdy Gonzaga stał cią-