— Gdzie jest Saldani? — zapytał Pejrol.
Nie widziano dziś jeszcez barona Saldaniego.
— A Faenza?
Taka sama odpowiedź. Chuda twarz służalca przybrała wyraz niepokoju.
— Co to ma znaczyć? — pomyślał.
Nie dopytywał się o to jednak, zagadnął tylko, czy może się zobaczyć z panienką. Lokaje rozbiegli się na wszystkie strony. Dał się słyszeć głos pierwszej panny służącej. Panienka czeka na pana Pejrola w swoim buduarze.
— Wcale dziś nie spałam; — zawołała na jego widok. — Całą noc nie zmrużyłam oka! Nie chcę dłużej mieszkać w tym domu! Uliczka z drugiej strony muru jest jaskinią rabusiów!
Była to ta sama piękna dziewczyna, która ukazała się towarzyszom Gonzagi.
Jeśli to możliwe, piękniejszą była jeszcze w swym rannym negliżu. Biały i powiewny kaftanik pozwalał odgadnąć doskonałą formę jej figurki zarazem giętkiej i silnej; jej piękne, krucze włosy opadały obfitemi falami na ramiona, a goła nóżka ukrywała się w jedwabnym pantofelku. Trzeba być z kamienia, aby bez niebezpieczeństwa zbliżać się do takiej czarodziejki.
Pejrol posiadał wszystkie zalety dla poufnych misyi, jakie wypełniał przy swym panu. Zamiast zachwycać się urokami ślicznej dziewczyny, rzekł krótko:
— Dona Kruz, książę życzy sobie widzieć panią w pałacu, dziś rano.
— Cud! — zawołała młoda dziewczyna. — Wyjdę z mego więzienia! Przejdę przez ulice!
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/182
Ta strona została przepisana.