Strona:PL Feval - Garbus.djvu/184

Ta strona została przepisana.

— Nic chcę — rzekła, — żeby ci ludzie byli tu w nocy; ja się ich boję.
Mówiła o Saldanim i Facnzie.
— Taka jest wola księcia — odparł Pejrol.
— Czyż jestem niewolnicą? — zawołało rozgrymaszone dziecko, czerwone już z gniewem. — Czyż chciałam tu przyjechać? Jeżeli jestem uwięzioną, niech mogę przynajmniej wybierać sobie dozorców! Powiedz mi, że nie zobaczę już więcej tych ludzi, inaczej nie pójdę do pałacu.
Pani Langlois zbliżyła się do Pejrola i powiedziała mu słów kilka na ucho.
Twarz służalca, zwykle blada stała się nagle siną z przerażenia.
— Czyż pani to widziała? — zapytał drżącym głosem.
— Widziałam, — odparła.
— Kiedy?
— W tej chwili. Właśnie znaleziono ich obu.
— Gdzie?
— Za furtką, prowadzącą na uliczkę,
— Nie lubię, aby szeptano w mojej obecności! — rzekła wyniośle dona Kruz.
— Przepraszam, — odpowiedział pokornie Pejrol — oznajmię tylko, że tych dwóch ludzi, którzy się pani nie podobali, więcej już pani nie zobaczy.
—A więc niech mnie ubierają! — zawolała piękna Hiszpanka.
— Jedli wczoraj wieczorem razem kolacyę — opowiadała pani Langlois, odprowadzając Pejrola na schody. — Saldani, który był na straży, chciał odprowadzić Faenzę. Słyszeliśmy w uliczce szczęk żelaza.