— Dona Kruz mówiła mi o tem, — przerwał Pejrol.
— Hałas nie trwał długo — ciągnęła dalej służąca, — przed chwilą lokaj, wychodząc na uliczkę, potknął się o dwa trupy.
— Langlois! Langlois! — zawołała w tej chwili jej młoda pani.
— Idźcie, panie! — dodała pokojówka; wchodząc prędko na schody. — Są tam na końcu ogrodu.
W buduarze trzy pokojówki zaczęły łatwe dzieło ubierania pięknej kobiety. Dona Kruz cieszyła się własną pięknością. Lustro śmiało się do niej. Santa Virgen! Nie czuła się nigdy tak szczęśliwą od czasu przybycia do Paryża, którego widziała tylko ulice długie i ciemne w pochmurny wieczór jesienny.
— Nareszcie! — mówiła. — Mój piękny książę dotrzyma obietnicy. Będę widziała i będą mnie widzieli! Paryż, który mi tak wychwalano, stanie się dla mnie czemś więcej, niż ten samotny pawilon w zimnym ogrodzie otoczonym murem.
I uszczęśliwiona uciekała z rąk pokojowych aby tańczyć dookoła pokoju, jak rozbawione dziecko.
Pan Pejrel tymczasem pospieszył do ogrodu. W końcu grabowego szpaleru, na kupie zeschłych liści leżały dwa płaszcze. Pod niemi można było dostrzedz formy ciał ludzkch. Pejrol ze drżeniem uniósł jeden płaszcz, potem drugi. Pod pierwszym leżał Saldani, pod drugim Faenza. Obaj mieli takie same rany a czole między brwiami. Zęby Pejrola poczęły głośno szczękać. Opuścił płaszcze na trupy.
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/185
Ta strona została przepisana.