Strona:PL Feval - Garbus.djvu/194

Ta strona została przepisana.

— I zaprowadzę cię — ciągnę! dalej Gonzaga — na bal regenta.
Dona Kruz stała jak ogłuszona. Po jej ślicznej ruchliwej twarzyczce, przeleciały żywo rumieńce.
— Czy to prawda? — zapytała w końcu, bo jeszcze wątpiła.
— Prawda — odparł Gonzaga.
— Zrobicie to, panie? — zawołała. — Och ja wam wszystko przebaczam, książę! Jesteście dobry, jesteście moim przyjacielem.
Rzuciła mu się na szyję, potem zaczęła skakać jak szalona i tańczyć.
— Bal regenta! — wyśpiewywała. — Pójdziemy na bal regenta! Cóż z tego, że mury są grube, ogród zimny i pusty, okna zamknięte, ja słyszałam o balu regenta, wiem że będą tam cuda i ja je zobaczę! O, dziękuję, dziękuję, książę! — zawołała. — Gdybyście wiedzieli jacyście panie, piękny gdy jesteście dobry! To w Palais-Royal, prawda? A ja umierałam z ochoty zobaczenia Palais-Royal!
Była na końcu pokoju, lecz w jednej chwili przybiegła do Gonzagi i uklękła na poduszce u jego nóg. Oparła drobne, kształtne rączki na kolanach księcia i patrząc mu prosto w oczy, zapytała całkiem poważnie:
— Jak się ubiorę?
Gonzaga wstrząsnął głową.
— Na balu na dworze francuskim — odrzekł, — coś innego aniżeli najwyszukańszy strój, podnosi i ozdabia piękną twarzyczkę.
Dona Kruz starała się odgadnąć.
— To uśmiech? — rzekła jak dziecko, któremu dają naiwną zagadkę.