bił taką sensacyę, dzisiaj rano w salonie: garbusa, właścicela budy Medora.
Garbus trzymał książkę do nabożeństwa i patrzył także na okna księżnej Gonzagi. W każdych innych okolicznościach, książę zwróciłby na to uwagę, bo zwykle niczego nie zaniedbywał, ale chciał się przedewszystkiem dowiedzieć o Aurorze.
Gdyby chwil kilka dłużej pozostał przy oknie, oto coby zobaczył: Z lewego skrzydła pałacu wyszła młoda kobieta, pokojówka księżnej. Zbliżyła się do garbusa, który szepnął jej kilka słów i oddał książkę. Potem pokojówka weszła do księżnej, a garbus zniknął.
— Hałas ten spowodowali moi nowi lokatorowie; kłócą się — rzekł Gonzaga powracając do dony Kruz. — Na czem stanęliśmy, drogie dziecko?
— Na imieniu, jakie mam nosić od dzisiaj.
— Na twoim imieniu, Aurora. Ale coś nam przeszkodziło.... Co to było?
— Czy książę już zapomniał? — zapytała dona Kruz ze złośliwym uśmiechem.
Gonzaga udawał, że sobie przypomina.
— Ach! — zawołał. — Przypomniałem sobie: młoda dziewczyna, którą kochałaś i która także nosiła imię Aurora.
— Piękna dziewczyna i sierota jak ja.
— Naprawdę! I było to w Madrycie?
— W Madrycie.
— Była Hiszpanką?
— Nie, Francuzką.
— Francuzką? — powtórzył Gonzaga, świetnie udając obojętność.
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/202
Ta strona została przepisana.