Strona:PL Feval - Garbus.djvu/203

Ta strona została przepisana.

Udał nawet lekkie ziewnięcie. Zdawałoby się, że podtrzymuję tę rozmowę przez uprzejmość. Ale cała jego zręczność poszła na marne; figlarny uśmiech dony Kruz powinien go był o tem ostrzedz.
— A kto się nią opiekował? — zapytał z roztargnioną miną.
— Stara kobieta..
— Domyślam się, ale kto ją opłacał?
— Pewien szlachcic.
— Także Francuz?
— Tak Francuz.
— Stary, czy młody?
— Młody i bardzo piękny.
Spojrzała mu prosto w oczy. Gonzaga udawał, że powstrzymuje drugie ziewnięcie.
— Ale dlaczego mówicie ze mną ekscelcncyo, o rzeczach które was nudzą? — zawołała dona Kruz ze śmiechem. — Nie znacie młodej dziewczyny, nie znacie tego szlachcica. Nic myślałam, że książę taki ciekawy.
Gonzaga zrozumiał, że musi się mieć więcej na baczności.
— Nie jestem ciekawym, moje dziecko — rzekł zmieniając ton — nie znasz mnie jeszcze. To pewne, że osobiście nie interesuję się ani tą dziewczyną, ani szlachcicem, jakkolwiek znam dużo ludzi w Madrycie, ale jeżeli pytam, to mam ku temu powody. Czy powiesz mi imię tego szlachcica?
Tym razem piękne oczy dony Kruz wyrażały prawdziwą nieufność.
— Zapomniałam je, — odrzekła sucho.