łam z ochoty. Nie potrzebujecie, panie wiedzieć imienia tego szlachcica, ani pisać do Hiszpanii, widziałam znowu moją przyjaciółkę....
— Niedawno?
— Bardzo niedawno.
— Gdzie?
— W Paryżu.
Tu! — zawołał Gonzaga.
Dona Kruz nic już nie podejrzywała. Gonzaga uśmiechał się ciągle, ale był bardzo blady.
— Mój Boże! — ciągnęła dalej dziewczyna niewinnie. — Było to w dzień mego przyjazdu. Od chwili, gdy minęliśmy bramę Św. Honoryusza sprzeczałam się z p. Pejrolem, prosząc aby odsunął firanki karety, bo uparcie trzymał je zapuszczone. Nie dał mi nawet zobaczyć Palais-Royal i tego nigdy mu nie daruję. Na skręcie jakiejś uliczki kareta nasza przejeżdżała tuż koło domów usłyszałam jakiś znajomy śpiew. P. Pejrol wciąż przytrzymywał firankę. Nagle uderzyłam go w rękę wachlarzem, tak że musiał puścić firankę. Wychyliłam głowę i w jakiemś oknie parterowem zobaczyłam moją ukochaną Aurorę, zawsze taką samą, piękną i uroczą jak dawniej.
Gonzaga wyjął z kieszeni notes.
— Krzyknęłam — opowiadała dalej dona Kruz — kareta potoczyła się prędzej. Chciałam wyskoczyć. Och, gdybym była tyle silna, aby udusić waszego Pejrola!
— I było to, mówisz, — przerwał Gonzaga na uliczce niedaleko Palais-Royal.
— Bardzo blizko.
— Czy poznałabyś ją?
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/205
Ta strona została przepisana.