Paspoal odpowiedział śpiewnym nosowym tonem normadzkim:
— Cierpliwości! Cierpliwości! Na to, co nas czeka, zawsze przyjdziemy dość wcześnie.
— Korono cierniowa! Braciszku Paspoalu — zaczął znów Kokardas, ciężko wzdychając, — gdybyśmy to mieli w sobie choć krztę więcej statku, to z naszemi talentami moglibyśmy zajść daleko...”
Racya, przyjacielu Kokardasie — odrzekł pokornie Normandczyk — złe namiętność nas zgubiły.
— Szulerka, do kroćset! Wino...
— I kobietki! — dorzucił Paspoal, wuosząc pobożnie w górę swoje krecie oczki.
W tej chwili właśnie zbliżyli się do brzegów. Klarabidy, w samym środku doliny Louron. Naprzeciw nich wznosiły się potężne mary zamku Kajlusa, tego prawdziwego cudu dolin pirenejskich.
Ale Kokardas i Paspoal nie zdradzali najmniejszego zamiłowania dla sztuk pięknych. Wlekli się dalej leniwie, rzucając od czasu do czasu okiem na zamek jedynie w celu zmierzenia oddzielającej ich odeń przestrzeni.
Ten Kokardas musiał być wielce wesołym towarzyszem, gdy miewał pełną sakiewkę.
Naiwnie chytra twarz Paspoala, również miała wyraz stałego dobrego humoru. Ale dzisiaj obaj byli smutni, mieli bowiem do tego poważne powody.
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/23
Ta strona została przepisana.