— Kokardas i Paspoal! — przewal Pejrol. — Oni boją się Lagardera.
— Tak, jak ty. Ale trudno! Nie mamy innego wyboru. Idź po nich prędko!
Pejrol oddalił się do kuchni.
Dobrze czułem, że trzeba działać zaraz pomyślał Gonzaga. — Oto noc, która ujrzy dziwne wypadki.
— Prędko! — krzyknął Pejrol, wchodząc do izby. — Książe was potrzebuje.
Kokardas i Paspoal jedli od południa do zmierzchu. Kokardas był już czerwony jak reszta wina na dnie jego szklanki! Paspoal zsiniał.
Minął już czas ich nędzy. Ubrano ich w nowe ubranie od stóp do głów. Na nogach mieli wspaniałe buty, a na głowach piękne pilśniowe kapelusze. Spodnie i płaszcze wyglądały równie bogato.
— Słuchajno, kochanku — rzekł Kokardas do Paspoala — zdaje mi się, że ta łajdaczyna do nas przemawia.
— Gdy pomyślę, że ten hultaj... — odpowiedział Paspoal, ujmując w obie dłonie kubek wina.
Uspokój się, lebiodo, — przerwał Gaskończyk — daję ci go, ale uwaga, nie stłucz tego!.
Schwycił Pejrola za ucho i, okręciwszy, posłał do Paspoala. Paspoal wziął go za drugie ucho, i odesłał do swegi przyjaciela. W ten sposób p. Pejrol odbył tę drogę kilka razy, aż w końcu Kokardas rzekł mu z powagą.