Strona:PL Feval - Garbus.djvu/256

Ta strona została przepisana.

— Czy mocno stoicie na nogach? — zapytał Gonzaga.
— Wypiłem tylko szklankę wina za zdrowie waszej książęcej mości — odrzekł zuchwale Kokardas. — Do licha! Co do wstrzemięźliwości, niema równego mi człowieka!
— Mówi prawdę — potwierdził nieśmiało Paspoal, — bo ja jestem wstrzemięźliwszy i wypiłem tylko trochę zaczerwienionej wody.
— Nie, kochanku — zaprzeczył Kokardas, patrząc na niego surowo, — piłeś tyle, ile ja, ni mniej, ni więcej. Nie bój się! Zaklinam cię, nie mijaj się nigdy z prawdą w mojej obecności, bo kłamstwo mnie zabija!
— Czy rapiery wasze zawsze są równe dobre? — zapytał Gonzaga!
Jeszcze lepsze, niż kiedykolwiek — odrzekł Gasdończyk.
— I zawsze na usługi jego książęcej mości, — dorzucił z ukłonem Normandczyk.
— To dobrze — odparł Gonzaga, potem odwrócił się i wraz z Pejrolem przeszli na drugi koniec sali, do drzwi wchodowych. Gonzaga wydarł z notesu kartkę, na której wypisane były wskazówki, podane przez donę Kruz. W chwili, gdy wręczył kartkę Pejrolowi w uchylonych drzwiach ukazała się twarz garbusa. Nikt go nie widział i mały człowiek musiał o tem wiedzieć, bo oczy jego błyszczały niezwykle inteligentnie i cała twarz zmieniła zupełnie zwykły wyraz. Na widok Gonzagi i jego służalca, rozmawiających tuż obok niego, garbus szybko się cofnął i przyłożył ucho do szpary w drzwiach.