módz słyszeć cokolwiek, przyglądali się tylko tej scenie, nic z niej nie rozumiejąc.
— Do licha! — zawołał Gaskończyk. — Książę wygląda, jakby złego zobaczył.
— Ale ten garbusek, spójrz na jego figurę! — dorzucił Normandczyk. — Mów, co chcesz, ale ja gdzieś widziałem te oczy.
Kokardas wzruszył ramionami.
— Nie zwracam uwagi na ludzi poniżej pięciu stóp i cztery cale.
— A ja mam tylko równe pięć stóp! — rzekł z wyrzutem Paspoal.
Kokardas podał mu rękę, mówiąc po przyjacielsku:
— Raz na zawsze, lebiodo, wiedz, że jesteś wyjątkiem. Przyjaźń, do kata! jest kryształem, po przez który widzę cię bielusieńkiego, różiwiutki i pulchnego, jak amorek.
Paspoal z wdzięcznością uścisnął rękę przyjaciela.
Kokardas mówił prawdę, Gonzaga stał osłupiały ze zdumienia. Patrzył na Ezopa niemal z przerażeniem.
— Co to ma znaczyć? — wyszeptał.
— To znaczy — odparł spokojnie garbus, — że, przeczytawszy te słowa, młoda dziewczyna nabierze zaufania.
— A więc odgadłeś nasze zamiary?
— Zrozumiałem, że chcecie mieć tę dziewczynę.
— A — wiesz, na co się narażasz, posiadając niektóre tajemnice?
— Narażam się na duży zarobek — odrzekł garbus, zacierając ręce.
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/260
Ta strona została przepisana.