rałam ze strachu że mój opiekun będzie się na mnie gniewał.
Nareszcie usłyszałam kroki na schodach, chciałam wybiedz na jego spotkanie, ale don Migel miał dłuższe nogi odemnie i wyprzedziwszy mnie, począł wołać ze schodów:
— Spiesz się don Ludwiku, siostrzan mój don Sanszo czeka na ciebie już od pół godziny. A Dios! A Dios! Szczęśliwy jestem, że waszmość pana poznałem, mój siostrzenice Sanszo także. Nazywam się don Migiel Krencha z Sant-Jago. Mój siostrzan, don Sanszo nosi to samo nazwisko. To syn mojego brata don Ramona Krencha. Całujem wam rączki, don Ludwiku z całego serca, Santa Trinida! Z całego serca.
Siostrzeniec Sanszo powstał, ale nic nie mówił.
Henryk zatrzymał się na schodach. Brwi miał zmarszczone, na twarzy malował się niepokój.
— Czego waszmościowie chcecie? — zapytał.
— Wejdźcie panie! — prosił don Migel, cofając się grzecznie, aby mu zostawić wolne przejście.
— Czego waszmościowie chcecie? — powtórzył Henryk.
— Przedewszystkiem przedstawiam wam mojego siostrzana Sanszo.
— Do dyabła! — zawołał Henryk tupnąwszy nogą. — Czego odemnie chcecie?
Zawsze bardzo się go bałam, gdy był tak zagniewanym.
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/280
Ta strona została przepisana.