Strona:PL Feval - Garbus.djvu/284

Ta strona została przepisana.

— Nie potrzebuję wiedzieć tego wszystkiego — przerwał Henryk.
— Owszem, owszem! Do dyabła! Nie trzeba się pomylić! W zeszłym roku poszedłem do dentysty, nieprawda siostrzanie Sanszo? I prosiłem go, żeby mi wyrwał ząb, na który cierpiałem oddawna. Ten gałgan wziął moje pieniądze, ale zamiast chorego, bolącego zęba, wyrwał mi zdrowy.
Widziałam, jak czoło Henryka nagle się zasępiło, brwi zsunęły się. Wuj Migel nie zwrócił na to uwagi.
— My płacimy — mówił dalej — i chcemy, żeby robota wykonana była porządnie, jak nalerzy. Czy niesłusznie? Don Ramiro ma rude włosy i nosi zawsze szary filcowy kapelusz z czarnemi piórami. Przechodzi codziennie o siódmej wieczór koło oberży “Trzech Maurów” na ulicy św. Józefa.
— Dosyć przerwał Henryk — myśmy się zrozumieli.
— Jakto! Jakto! — zawołał don Migel.
— Myślałem, że chcecie, abym uczył don Sansza władać szpadą.
— Santa Trinidad! — zawołał don Migel. — My wszyscy z domu Krenchów jesteśmy, pierwszorzędnymi fechmistrzami. Dziecko bije się na sali, jak święty Michał, ale na placu może się przytrafić wypadek. Myśleliśmy, że waszność napadniesz na don Ramiro koło oberży “Trzech Maurów” i pomścisz honor mojego siostrzana, don Sanszo.
Henryk nic na to nie odpowiedział. Zimny