Strona:PL Feval - Garbus.djvu/296

Ta strona została przepisana.

schodach dały się słyszeć liczne kroki, a Henryk skoczył ku drzwiom.
— Gdy będziesz już na dole — rzekł mi jeszcze — rzuć w okno jaki kamyczek, to będzie dla mnie znak. Potem prześlizgnij się wzdłuż płotu, aż do rzeki.
Stałam jeszcze w oknie, gdy słyszałam, jak wkładano drąg pode drzwi. Zatrzymałam się, chciałam zobaczyć, co się stanie.
— Schodź, schodź! — szepnął niecierpliwie Henryk.
Usłuchałam. Na dole podniosłam kamyczek i rzuciłam w otwarte okno.
W tej chwili usłyszałam na górze głuchy hałas. Widocznie wyważono drzwi. To odjęło mi siły, byłam jakby przykuta do ziemi.
Z pokoju rozległy się dwa wystrzały, potem na parapecie okna ukazała się postać Hen rylca. Jednym skokiem, bez pomocy gałęzi był już przy mnie.
— Ach, nieszczęsna! — zawołał dojrzawszy mnie. — Myślałam że jesteś już ocalona! Będą strzelali.
Unosił mnie już w ramionach. Z okna padło kilka strzałów. Czułam, że zadrżał gwałtownie.
— Czy jesteś ranny? — zawołałam.
Staliśmy w ogródku. Henryk zatrzymał się w pełnem świetle księżyca i zwracając piersi ku bandytom, którzy w oknie nabijali broń ponownie, zawołał dwukrotnie:
— Lagarder! Lagarder!
Potem przeskoczył parkan i jednym tchem dobiegł do rzeki.