okiem zasięgnąć były puste i zdaleka widniały tylko czubki buków poruszane wiatrem.
Noc zapadła. Nic myśleliśmy już o nieznanych włóczęgach. Oddzielały nas teraz od nich olbrzymie, nieprzebyte skały. Gałą uwagę skupiliśmy na naszym mule, którego nogi zaledwie się wlekły po niewygodnej drodze.
Nagle radosny okrzyk Flory oznajmił nam koniec naszych udręczeń. Mieliśmy przed sobą wspaniały widok.
Od kilku minut jechaliśmy między dwoma krawędziami skał, które zasłaniały nam horyzont i niebo. Burza już minęła. Północno-zachodni wiatr przepędził chmury i niebo zaiskrzyło się gwiazdami. Księżyc zalewał ziemię swym białem światłem.
Wyszedłszy z tego wąwozu znaleźliśmy się w małej okrągłej dolince, otoczonej zębiastymi szczytami, na których rosły jeszcze gdzieniegdzie grupy jodeł.
W tej chwili dolinka ta wydawała się nam bezdenną przepaścią. Promienie księżyca oświecały tylko szczyty, zostawiając niziny górskie w cieniu, co nadawało im wygląd niezmiernie głęboki.
Naprzeciwko nas otwierał się drugi wąwóz podobny do tego, któryśmy opuścili. U wejścia do tego wąwozu paliło się duże ognisko, a doko-