na niego. Nagle usłyszałam przyciszone głosy w ciemnościach uliczki. Wytężyłam wzrok i ujrzałam dwa cienie: Henryka i młodego markiza. Niebawem podnieśli glosy.
— Czy wiesz, do kogo mówisz, przyjacielu? — rzekł dumnie Chaverny. — Jestem kuzynem księcia Gonzagi.
Gdy markiz wymówił to imię, zdawało się, że szpada Henryka sama wyskoczyła z pochwy.
Chaverny także obnażył broń i stanął z zawadyjacką minką. Walka wydawała mi się tak nierówną, że nie mogłam powstrzymać okrzyku.
— Henryku! Henryku! — zawołałam. — To dziecko!
Henryk w jednej chwili opuścił szpadę. Markiz Chaverny skłonił mi się i słyszałam, jak powiedział do Henryka:
— Spotkamy się jeszcze.
Zaledwie poznałam mego opiekuna, gdy wszedł w chwilę potem do pokoju. Twarz miał wzburzoną i w milczeniu począł przechadzać się dużemi krokami po pokoju.
— Auroro — rzekł w końcu zmienionym głosem, — nie jestem twoim ojcem.
Wiedziałam to dobrze myślałam że powie coś jeszcze i zamieniłam się cala w słuch.
Ale on milczał. Począł znowu chodzić nerwowo. Co chwila ocierał czoło zroszone potem.
— Co ci się stało, Henryku? — zapytałam nieśmiało.
Zamiast mi odpowiedzieć, sam zwrócił się do mnie z zapytaniem.
— Czy znasz tego młodzieńca?
Zaczerwieniam się trochę.
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/324
Ta strona została przepisana.