— Ach! — zawołałam. — Było więc dziecko!
Henryk spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. Niekiedy moje najprostsze słowa wywołują w nim nagłe wzruszenia, kiedy zdaje się niema do tego wcale powodu.
To dało pole mojej wyobraźni. Całe życie napróżno szukałam klucza do licznych zagadek które mnie otaczają.
Spojrzenie Henryka zdawało się mówić:
— Auroro, to dziecko, to byłaś ty!
Serce mi zabiło i innemi zupełnie oczami patrzyłam na te miejsca.
Ale w chwilę potem Henryk zapytał znowu oberżystki.
— Co się stało z dzieckiem?
— Umarło — odpowiedziała kobieta.
Dno fosy pokryte było trawą. Z miejsca, w którem myśmy stali po przez arkady załamanego mostu widać było wioskę Tarides i pierwsze drzewa lasu Ens. Na prawo rysowała się na niebie strzelista wieżyczka starej kaplicy Kajlusów.
Henryk wodził po tym krajobrazie melancholicznem i powłóczystem spojrzeniem.
Zdawało się, że sobie coś przypominał. Szpadę którą trzymał jak laskę, kreślił na ziemi jakieś linie. Usta mu się poruszały, jakby coś mówił do siebie.