Strona:PL Feval - Garbus.djvu/343

Ta strona została przepisana.

tora! Ja przechodzę dumny jak sam lokaj aptekarza. Te panie: Guichard, Moyneret, Balat, przekupka z przeciwka maślarka, rzeźniczka i inne napróżno się starają. To ich nie zniechęca. Niech panienka posłucha jak one gadają, za bawi to panienkę. Oto pani Balat, czarna i wysoka z okularami na nosie mówi tak: “Swoją drogą ona jest milutka i ładna, ta dziewczyna!....” (to o panience tak mówi.) “Ona ma lat dwadzieścia prawda, kochaneczku?” (pyta się mnie.) “Nie wiem, (odpowiadam.) Mówiąc to Berichon przybiera naprzemian gruby głos, to znów piszczący: — “Milutka to milutka” (to pani Moynert tak mówi.) “I nie powiedziałabym, że jest siostrzenicą prostego kowala. Naprawdę czy ona jest jego siostrzenicą, mój chłopcze?” “Nie,” (odpowiadam.) “A więc pewnie jego córką? Prawda, kochaneczku?” “Nie!” I staram się odejść, panienko! Ale proszę spróbować! Guinchard, Durand, Morin, Bertrand i inne otaczają mnie i wszystkie razem pytają: “A więc jeżeli nie córka, to chyba żona?” “Nie” “Młodsza siostra?” “Nie”. “Jakto! Ani żona, ani córka, ani siostra, ani siostrzenica! A więc sierota, którą znalazł.... dziecko wychowane z litości?” “Nie! Nie! Nie!” — krzyczy Berichon w zapale.
Aurora położyła mu białą rączkę na ramieniu.
— Źle zrobiłeś, Janku — rzekła głosem smutnym i słodkim, — bo skłamałeś. Jestem dzieckiem, które mistrz Ludwik przyjął z litości; siostrą, którą wychował przez miłosierdzie.
— O panienko! — zawołał Janek.