roro — mówił mistrz Ludwik, odwracając oczy — dziękuję ci.
— A ty, czy masz dla mnie ojcowską miłość, Henryku? — zapytała.
Mistrz Ludwik powstał i obszedł dokoła stołu. Aurora podsunęła mu krzesełko i powiedziała z niedwuznaczną radością:
— O tak, siądź; Od dawna nie rozmawialiśmy tak z sobą. Pamiętasz jak kiedyś mijały nam godziny?
Ale Henryk był rozmarzony i smutny.
— Te chwile nie należą już do nas — odrzekł.
Aurora ujęła go za ręce i patrzyła mu prosto w oczy z taką słodyczą, że biedny mistrz Ludwik począł palące łzy pod powiekami.
— Ty także cierpisz, Henryku? — szepnęła.
Wstrząsnął głową i próbował uśmiechnąć się.
— Mylisz się, Auroro — rzekł. — Była chwila, że śniłem cudowne marzenie, takie cudowne, że odebrało mi cały spokój. Ale była to tylko chwila i tylko marzenie. Obudziłem się i nie ma już nadziei. Spełniam tylko przysięgę nic więcej. Nadchodzi chwila, gdy życie moje się zmieni. Jestem już starym, drogie dziecko, aby zaczynać nowe życie.
— Za starym! — powtórzyła Aurora, pokazując w szczerym śmiechu piękne ząbki.
Ale mistrz Ludwik nie śmiał się.
— W moim wieku — mówił — inni mają już rodziny.
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/354
Ta strona została przepisana.