rzekł Paspoal kierując się ku drzwiom pokoju Aurory.
Powstrzymał go straszliwy wzrok mistrza Kokardasa.
— Do licha! — zawołał Gaskończyk — nigdy tego nie ścierpię! Ta mała ubiera się tam, szanujmy skromność dziewczęcą!
Paspoal z pokorą spuścił oczy.
— A szlachetny przyjacielu! — westchnął. — Jaki ty szczęśliwy, że masz dobre obyczaje.
— Ręko Boska! Już taki jestem i bądź pewny, kochaneczku, że przebywając z takim, jak ja człowiekiem w końcu poprawisz się. Prawdziwy filozof jest panem swych namiętności.
— A ja jestem ich niewolnikiem — westchnął Paspoal, — ale bo one są takie mocne!
Kokardas po ojcowsku po Kokardas po ojcowsku pogładził mu policzek.
— Gdy się walczy bez trudu — rzekł poważnie — tryumf nie przynosi radości. Idź zobaczyć, co tam jest na górze.
Paspoal w jednej chwili wbiegł na schody.
— Zamknięte! — oznajmił, poruszając klamkę gabinetu mistrza Ludwika.
— A przez dziurkę?
— Ciemno jak w piekle.
— Schodź więc, lebiodo! Powtórzmy więc sobie trochę polecenia p. Gonzagi.
— Obiecał nam pięćdziesiąt pistolów — wtrącił Paspoal.
— Pod pewnym warunkiem. Promi....
Zamiast mówić dalej wyciągnął z pod pa-
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/391
Ta strona została przepisana.