i światło latarni padło na twarz Kruz. Kokardas nie mógł powstrzymać okrzyku zdziwienia. W tej chwili jakiś człowiek zarzucił ciemną płachtę na głowę Flory. Schwycono ją nieprzytomną ze strachu i wepchnięto do karety, której drzwiczki zamknęły się natychmiast.
— Do pawilonu za kościołem Saint-Magloire! rozkazał Kokardas.
Kareta odjechała.
Paspoal drżał ze wzruszenia. Kokardas stał zamyślony.
— Ona jest prześliczna! — mówił Normandczyk. — Prześliczna! Prześliczna! O ten Gonzaga.
— Korono cierniowa! — zawołał Kokardas, jakby chciał odpędzić jakąś myśl uporczywą. — Mam nadzieję, że dobrześmy się spisali!
— Jaka rączka atłasowa!
— Pięćdziesiąt pistolów już do nas należy, mówię ci to! Gdyby tylko Lagarder nie wmięszał się do sprawy.
Obejrzał się dokoła, jakby nie był pewny tego, co mówił.
— A kibić! — wzdychał Paspoal. — Nie zazdroszczę Gonzadze ani tytułów, ani pieniędy, ale....
— Przestań! — przerwał mu Gaskończyk.
— I w drogę!
— Ona nie pozwoli mi spać długi czas!
Kokardas schwycił go za kołnierz i pociągnął, potem rzekł:
— Litość nakazuje nam uwolnić starą i małego.
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/396
Ta strona została przepisana.