— Czy nie uważasz, że ta stara dobrze jest zachowana? — zapytał braciszek Paspoal.
Za to pytanie dostał silnie w kark. Kokardas obrócił klucz w zamku, ale zanim otworzył drzwi, z drugiego końca sali odezwał się głos garbusa, o którym już prawie zapomnieli.
— Jestem z was dosyć zadowolony, zuchy! — rzekł — ale zadanie wasze jeszcze nieskończone.
— On głośno gada, ten pokręcony człeczyna! — mruknął Kokardas.
— Teraz, gdy go nie widzę — dodał Paspoal głos jego dziwne na ranie robi wrażenie. Zdaj mi się, jakbym go już kiedyś słyszał.
Suchy łoskot oznajmił, że garbus krzesał ogień. Po chwili no nowo zapaliła lampę.
— Co mamy jeszcze robić, za waszem pozwoleniem, panie Ezopie? Tak cię nazywają, zdaje mi się? — zapytał Gaskończyk.
— Ezop, Jonas i inne jeszcze imiona — odparł garbus. — Uważajcie, co wam jeszcze rozkażę!
— Pokłoń się jego wysokości, Paspoalu! Rozkażę! Ręko boska!
Kokordas przyłożył rękę do kapelusza. Paspoal uczynił to samo i rzekł z kpinami:
— Czekamy rozkazów waszej ekscclencyi!
— I dobrze robicie — odparł dziwnie suchym głosem garbus.
Zbirowie zamienili między sobą spojrzenia.
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/397
Ta strona została przepisana.