szym stoliku, gawędziło z sobą kilku starych szlachciców.
Między tymi, którzy grali tutaj w lansknechta, widać było:pięknego markiza Chaverny, Navaila, Girona, Taranna, Alberta, Noca i innych. A był też i pan Pejrol i stale wygrywał. Już takie miał przyzwyczajenie, znany był z tego. Na ręce jego pilnie zwracano uwagę. Zresztą w owych czasach oszukaństwo w grze nie było uważane za grzech.
Co chwila słychać było cyfry: “Sto luidów Pięćdziesiąt! Dwieście!” To znów przekleństwa przegrywających.
Oczywiście wszyscy grający byli bez masek. Gdy tymczasem po ogrodzie krążyły tłumnie przeróżne domina i maski, rozmawiających nie przeróżne domina i maski, rozmawiając i bawiąc się wesoło. Lokaje w fantastycznych liberyach i w maskach, aby nie zdradzić incognita swych panów, znajdywali się w przeciwnej stronie ogrodu.
— Jakże tam, Chaverny? — zapytało jakieś niebieskie domino, wsadzając małą główkę w otwór namiotu. — Wygrywasz?
Właśnie Chaverny wyrzucił był na stół resztę zawartości sakiewki.
— Cydaliso, nimfo lasów dziewiczych — zawołał Gironne — na pomoc!
Niebieskie domino weszło do namiotu i podało woreczek z pieniądzmi Gironowi.
Jeden ze starych szlachciców, siedzących przy bocznym stoliku zrobił giest pełen niesmaku.
— Za naszych czasów, panie Barbanchoa,
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/405
Ta strona została przepisana.