starszego. Wyraz ogromnego zmęczenia przysłaniał szlachetne rysy. Tem niemniej był to jaszcze piękny mężczyzna. Rysy twarzy pełna były dziwnego wdzięku; oczy niewieściej słodyczy i niezwykłej dobroci. Wyraz ust i pewna ociężałość w postawie zdradzały wyraźnie potomka domu Orleańskiego.
— Czyś to ty pisał do mnie z Hiszpanii pytał regent, mierząc spojrzeniem postać garbusa.
— Nie, Wasza królewska wysokość — odpowiedział z szacunkiem, garbus.
— A z Brukselli?
— Też nie.
— A z Paryża?
— I z Paryża nie.
Książe regent spojrzał mu w oczy przenikliwie.
— Dziwiłoby mnie, gdybyś mógł być tym Lagarderem — szepnął.
Garbus ukłonił się z uśmiechem.
— Panie — rzekł regent poważnie ze słodyczą w głosie — nie chciałbym bynajmniej robić aluzyi do tego, o czem pomyślałeś. Ja nie widziałem nigdy tego Lagardera.
— Wasza królewska wysokość — odpowiedział garbus, uśmiechając się ciągle — nazywano go pięknym Lagarderem, gdy był ułanem jego królewskiej mości wuja waszej wysokości.
— Ja zaś nie potrafiłbym być ani pięknym ani ułanem.
— Jak się zowiesz? — zapytał regent.
— U siebie w domu nazywam się mistrzem
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/413
Ta strona została przepisana.