— He, he! — zaczął garbus, rzucając przenikliwe spojrzenie dokoła. — Spuścić się na Niebo, to czasem rzecz roztropna; Niebo ma lepsze oczy niżeli polisya, Niebo jest cierpliwe i ma czas. Nieraz się opóźnia, zwleka, uchodzą dni, miesiące, lata, ale wreszcie zbliża się godzina...
Zatrzymał się. Głos jego dźwięczał ponuro.
Wrażenie między słuchaczami było tak żywe i silne, że wszystkim się zdawało, iż z ust garbusa pada na nich groźba tajemnicza.
A przecież jeden tylko był winowajcą między nimi — podwładny, sługa, bierne narzędzie.
Klika Gonzagi, składająca się całkowicie z łudzi tak młodych, że nie mogli być posądzani, doznawała uczucia dziwnego pognębienia. Czyżby przeczuwali, iż każdy dzień coraz mocniej zacieśnia łańcuch, którym są skuci z ich mistrzem? Czyżby przeczuwali, iż wiszący na cienkiej nitce miecz Damoklesa spadnie na głowę samego Gonzagi?
Nie wiadomo. Ale ogarniał ich strach.
— Kiedy nadeszła godzina — zaczął garbus — a ona zawsze nadchodzi, wcześniej czy później — upiór, posłannik grobu, wstaje z pod ziemi i spełnia z rozkazu Boga, często wbrew własnej woli, przeznaczone zadanie. Jeżeli jest silny — uderza; jeżeli słaby, jeżeli ramię tego tak jak moje, nie może unieść ciężaru miecza, musi pełzać, wciskać się, skradać... aż zdoła zbliżyć swe usta do ucha potężnych i wówczas mści-
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/432
Ta strona została przepisana.