Strona:PL Feval - Garbus.djvu/447

Ta strona została przepisana.

śmiała. Cóż powie tej wspaniałej pani? Jakież ma prawo prosić ją o opiekę nad sobą?
Więc szła trwożna, kierując się do pałacyku Dyany, jako do wskazanego miejsca schadzki.
— Panowie — zaczął znów Chaverny — to nie jest ani panna Klermon, ani markiza, ani Nivella, ani nikt z naszych znajomych. To jest całkiem nowa cudowna piękność. Ale małomieszczanka nie miałaby takiej królewskiej postawy, ani takiego czarującego wdzięku w ruchach. Ale i żadna dama dworska nie zdradzałaby tego zachwycającego niewinnego zakłopotania. Ja stawiam jedną propozycyę.
— Jakaż jest twoja propozycya, markizie?. — zawołali wszyscy.
I szaleńcy otoczyli kołem młodego markiza.
— Ona kogoś szuka, nieprawdaż? — mówił Chaverny.
— Na to można się zgodzić — odpowiedział Noce.
— No tak, tak — przytwierdzili inni — napewno kogoś szuka.
— A więc panowie — zaczął Chaverny — ten. “ktoś” jest szczęśliwym filutem.
— Zgoda! Ale to nie jest żadna propozycya.
— Zaraz — odrzekł markiz. — Oto, byłoby krzyczącą niesprawiedliwością, aby jakiś tam chłystek, nie należący do naszej kompanii miał posiąść taki skarb.
— Niesprawiedliwość! Krzycząca niesprawiedliwość!