wejścia do jakiegoś namiotu z papieru naśladującego liście palmowe. Gdy Kokardas i Paspoal chcieli tam wejść za dziewczyną, dwóch gwadzistów karabinami zagrodziło im drogę. Namiot ten bowiem był ubieralnią dla pań z baletu.
— Korono cierniowa! Towarzysze — zaczął Kokardas.
— Z drogi! — Zagrzmiała odpowiedź żołnierza.
— Mój przyjacielu — próbował Paspoal.
— Z drogi!
Spojrzeli na siebie markotnie.
Co tu robić Wypuścili ptaszka, powierzonego ich opiece. Wszystko stracone!
Kokardas wyciągnął rękę do Paspoala.
— Ha, trudno, kochanku! — rzekł z głębokim smutkiem. — Zrobiliśmy wszystko, cośmy mogli.
— Nie było szczęścia, oto wszystko! — odpowiedział Normandczyk.
— Nie bój się! Już tutaj nasz koniec! Najedzmy się, napijmy uczciwie, dopóki tu jesteśmy, a potem va a Dios! jak to tam mówią w Hiszpanii.
Braciszek Paspoal westchnął ciężko.
— Ja go tylko poproszę — rzekł — aby mi zadał cios prędko w samą pierś. Powinno mu to być wszystko jedno.
— Dlaczego w pierś? — zapytał Gaskończyk.
Paspoal miał pełne łez oczy; i to go wcale nie upiększało. W chwili tak wzniosłej Ko-
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/455
Ta strona została przepisana.