Strona:PL Feval - Garbus.djvu/498

Ta strona została przepisana.

— O! zawołał Kokardas. — Zupełnie zapomniałem o tym starym.
— Odnieśmy go! — Proponował Paspoal.
Ale zanim wzięli znowu ciało barona, rzucili sobie w ramiona, wylewając łzy rozczulenia.
— Czyś ty ją potem widział? — zapytał Gaskończyk.
— Kogo? Tę z przeciwka.
— Ech, nie! Tę małą w różowem domino.
— Ani jej cienia! Chociaż zaglądałem do wszystkich namiotów.
— Nie bój się! — odparł Kokardas. — Ja wszedłem nawet do pałacu i żebyś widział jak patrzano na mnie, no! Było tam dosyć różnych domino, ale nie widziałem naszego. Chciałem przemówić do jednej z nich, która dała mi pstryczka w noś, nazywając straszydłem. — “Do licha — odpowiedziałem jej. — Widzę, że regent przyjmuje niebardzo dobrane towarzystwo!”
— A jego — zapytał Paspoal — czy widziałeś?
Kokardas zniżył głos.
— Nie — odrzekł, — ale słyszałem jak o nim mówiono. Regent nie był przy kolacyi. Przeszło godzinę siedział zamknięty z tym Gonzagą. Cała ta banda, którą widzieliśmy dziś rano w pałacu, wrzeszczy i grozi. Do stu katów, jeżeli są chociaż napół tak odważni, jak wrzaśkliwi, nasz biedny mały Paryżanin musi się dobrze trzymać!
— Bardzo się boję — westchnął Paspoal — żeby oni nie oswobodzili nas od niego!