tym rozkosznym ogrodzie zabawy przygotowywała się jakaś ponura egzekucya.
— Słuchaj, skorupko — rzekł Kokardas.
— To o nim mowa.
— Domyśliłem się tego — odarł Paspoal.
— Słyszałem już w pałacu, że ten mały gałgus źle potraktował pana Gonzagę. To jego szukają.
— I aby go znaleźć gaszą światła?
— Nie, ale chcą mieć nad nim przewagę.
— Do licha! jest ich czterdziestu, czy pięćdziesięciu przeciwko jednemu — zawołał Paspoal — jeżeli teraz go nie ujmą.
— Gołąbeczku — rzekł Gaskończyk. — Nie ujmą go. Ten mały gałgus to wcielony djabeŁ Jeżeli chcesz mnie posłuchać, to powiem ci tak: chodźmy do niego i ofiarujmy mu nasze osoby.
Ale Paspoal był przezorny i nie mógł powstrzymać skrzywienia.
— To nie jest chwila...
— Nie bój się! Czy chcesz się ze mną sprzeczać? — zawołał zawadyacki Kokardas. Teraz albo nigdy! Gdyby nas nie potrzebował, toby nas przyjął ciosem Neversa. Zawiniliśmy.
— To prawda — odparł Paspoal — zawiniliśmy, co tu gadać. Ale, do djabła! To kiepska sprawa!
Postanowionem widocznie była, że baron Barbanszoa nie będzie spał tej nocy w łóżku. Nasi fechmistrze znowu złożyli go na ziemi, gdzie drzemał w dalszym ciągu.
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/500
Ta strona została przepisana.