Strona:PL Feval - Garbus.djvu/504

Ta strona została przepisana.

— Och! — zawołał jeden z żołnierzy. — Ta się długo zabałamuciła!
— Moi mili — rzekł Kokardas — to dama z baletu.
Odsunął bez ceremonii żołnierzy, stojących im na drodze, i rzekł zuchwale:
— Jego królewska wysokość na nas czeka.
Żołnierze poczęli się śmiać i przepuścili ich bez przeszkody.
Ale w cieniu indyjskiego namiotu stali dwaj ludzie jakby na czatach: Gonzaga i jego służalec, Pejrol.. Czekał na Lagardera, którego spodziewano się złapać lada chwila.
Gonzaga szepnął coś do Pejrola, który natychmiast połączył się z kilkoma zbirami uzbrojonymi w szpady i na ich czele podążył za Kokardasem i Paspoalem, wchodzącymi właśnie na stopnie tarasu.
Odźwierny Brean otworzył bramę jak się tego spodziewał Lagarder, ale otworzył ją dwa razy, najpierw dla Aurory i jej opiekunów, później dla Pejrola i jego ludzi.
Lagarder tymczasem posunął się aż do końca alei, aby zobaczyć, czy narzeczona jego bez żadnych przeszkód doszła do pałacu, potem chciał wrócić do budki, ale już żandarmi zastąpili mu drogę.
— Hola, panie kawalerze! — zawołał dowódca trochę zmienionym głosem. — Proszę, nie opieraj się nam, jesteś otoczony ze wszystkich stron.
— Czego chcecie odemnie? — zapytał Lagarder, nie obnażając nawet szpady.