— Człowiek jest omylny.
Regent radził się wzrokiem księcia Tresmes i Maszolta.
— Ależ, wasza królewska wysokość — wołała księżna, załamując ręce, — czy nie widzicie, że on mi kradnie dziecko! On ją ma przysięgam na to! Trzyma ją w ukryciu! Jemu to oddałam córkę w noc zbrodni, przypominam sobie! Wiem to, przysięgam!
— Słyszysz pan? — zapytał regent.
Ledwo dostrzegalny dreszcz wtrząsnął Lagarderem, krople potu wystąpiły mu na czoło, odpowiedział jednak, nie zdradzając wzruszenia:
— Księżna pani się myli.
— Och! — zawołała. — I nie módz pokonać tego człowieka!
— Potrzebaby tylko jednego świadka.... — zaczął regent.
Przerwał bo Henryk wyprostował się nagle i wyzywał spojrzeniem Gonzagę, który właśnie w tej chwili ukazał się we drzwiach. Wejście jego wywołało chwilowe zamięszanie. Książę skłonił się zdaleka żonie i regentowi i pozostał przy drzwiach.
Spojrzenie jego skrzyżowało się ze wzrokiem Henryka, który powiedział ze wzgardą:
— Niech więc ukaże się świadek i niech ośmieli się mnie poznać.
Oczy Gonzagi opadły, jakby nie mógł znieść wzroku oskarżonego. Wszyscy widzieli to dobrze, ale Gonzaga, zdołał znów przywołać uśmiech na usta, mówiono więc sobie:
— Może się nad nim lituje?
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/510
Ta strona została przepisana.