Strona:PL Feval - Garbus.djvu/511

Ta strona została przepisana.

Tymczasem w sali panowała cisza. Za drzwiami dał się słyszeć lekki szelest. Gonzaga wychylił się przez drzwi i ujrzał za innemi żółtą twarz Pejrola.
— Jest naszą! — szepnął służalec.
— A papiery?
— Papiery także.
Gonzaga poczerwieniał z radości.
— Na wszystkich dyabłów! — rzekł cicho. — Czy nie miałem racyi, mówiąc ci, że ten garbus wart tyle złota, ile sam waży?
— Przyznaję — odparł Pejrol, że źle go sądziłem. Dobrze nam pomaga!
— Nikt nie odpowiada — mówił tymczasem Lagarder. — Ponieważ jesteście sędzią wasza królewska wysokość, bądźcie sprawiedliwi. Kto przed wami stoi w tej chwili? Biedny szlachcic zawiedziony jak niejednokrotnie i wy wszyscy w swych nadziejach. Zdawało mi się, że mogę liczyć na uczucie, ale zazwyczaj jest najczystsze i najsilniejsze ze wszystkich. Przyrzekałem z lekkomyślnością człowieka, który pragnie nagrody....
— Zatrzymał się, potem dokończył z wysiłkiem:
— Myślałem bowiem, że zyskam prawo do nagrody.
Mimowoli jednak spuścił oczy i głos uwiązł mu w gardle.
— Co jest w tym człowieku? — zapytał Villeroy wice-kanclerza.
A wice-kanclerz odpowiedział:
— Ten człowiek ma albo najszlachetniejsze serce, albo jest najnędzniejszym łotrem.