Strona:PL Feval - Garbus.djvu/519

Ta strona została przepisana.

I wyszli obaj razem, aby lepiej słyszeć. Pod drzwiami w wielkiej sieni stali dworacy księcia, bladzi, pomieszani i pełni trwogi. Oni również nadsłuchiwali. Na jakąż bo to drogę weszli od wczoraj? Dotychczas jedynie złoto kalało im ręce: a teraz Gonzaga chce ich oswoić z zapachem krwi. Pochyłość stała się śliską, a oni schodzili.
Gonzaga i Pejrol zatrzymali się na tarasie.
— Jakże tam marudzą! — niecierpliwił się Gonzaga.
— Czas się dłuży — odrzekł Pejrol — oni są tam poza namiotem indyjskim.
A ogród był czarny, jak otchłań. Do uszu nadsłuchujących dolatywał cichy i smutny szelest liści, poruszanych wiatrem jesiennym.
— Gdzieście schwytali dziewczynę? — zapytał Gonzaga, chcąc rozmową uśmierzyć niecierpliwość.
— Na ulicy Chantre pod samą bramą jej domu.
— Czy mocno ją broniono?
— Jakieś dwie tęgie szpady, ale obaj natychmiast uciekli, gdy powiedzieliśmy, im, że Lagarder ujęty.
— Nie widziałeś ich twarzy?
— Nie, byli do samego końca zamaskowani.
— A papiery, gdzie były?
Pejrol nie zdążył odpowiedzieć, gdy z poza namiotu indyjskiego, od strony budki Breana rozległ się straszny krzyk konającego. Włosy na głowie Gonzagi stanęły dębem.
— Ale to może ktoś z naszych? — szepnął trzęsący się, jak w febrze, Pejrol.