Strona:PL Feval - Garbus.djvu/520

Ta strona została przepisana.

— Nie, — odrzekł książę — poznałem jego głos.
W tejże samej chwili pięć czarnych cieni wysunęło się z placyku Diany.
— Kto prowadzi? — zapytał Gonzaga.
— Żandry — odpowiedział Pejrol.
Żandry był to silny ogromny chłop, dawny kapral w gwardyi.
— Skończone — rzekł. — A teraz nosze i dwóch ludzi: zaraz go zabierzemy.
Czatujący w wielkiej sieni młodzi hulacy, służalcy Gonzagi słyszeli te słowa. Krew skrzepła im w żyłach. Oriol szczękał głośno zębami.
— Oriol! — zawołał Gonzaga. — Montobert.
Zbliżyli się obaj.
— Wy, we dwóch, poniesiecie nosze! — rozkazał książę.
A kiedy się ociągali dodał:
— Zabiliśmy wszyscy gdyż z zabójstwa skorzystamy wszyscy.
Trzeba było się spieszyć zanim regent oddali swych gości, aby się z nimi nie zetknąć.
Oriol z mdlejącem sercem i Montobert pełen wstrętu, ujęli z dwóch stron za nosze; Żandry szedł naprzód, szukając w ciemnościach.
— No, no!! — mruczał do siebie chodząc dokoła namiot indyjski. — A przecież leżał nieżywy!
Oriol i Mintobert już, mieli ochotę uciekać Montobert był szlachcicem wcale nie tchórzliwym, zdolny do męstwa, nie lękający się niebezpieczeństwa, ale dotychczas nawet myślą nie popełnił zbrodni. Oriol, tchórz miłujący spokój, ale poczciwy chłopak, miał wstręt do przelewu