Pejrol wyszedł spełnić rozkazy. Książę wsiadł do lektyki i kazał się nieść do pawilonu dony Kruz.
Pejrol tymczasem przechodząc korytarz, prowadzący do pokojów księżny, rozmyślał nad swym losem.
— Ja nie mam dla Francyi, mojej pięknej ojczyzny — mówił do siebie — tego idyotycznego przywiązania, jakie się niekiedy spotyka. Z pieniędzmi wszędzie żyć można. Moja skarbonka jest już niemal pełna i w dwadzieścia cztery godziny mogę położyć rękę na kasach mego pana. Książę zdaje się upadać. Jeżeli rzeczy nie poprawią się do jutra, pakuję walizkę i jadą szukać klimatu, który lepiej będzie służył memu delikatnemu zdrowiu. Cóż u dyabła! Od dziś do jutra bomba nie zdąży chyba wybuchnąć.
Kokardas i Paspoal obiecywali że się podwoją, aby położyć koniec niepewnościom księcia Gonzagi. Byli ludźmi honorowymi. Siedzieli niedaleko w szynku jedząc i pijąc za czterech.
Twarze ich promieniały radością.
— Nie umarł do kroćset! — mówił Kokardas, podając kubek.
Paspoal go napełnił i powtórzył.
— Nie umarł!
I wypili obaj za zdrowie kawalera Henryka Lagardera.
— A do dyabła! — zaczął znowu Kokardas. — Należą się dobre ciosy płazem za te wszystkie głupstwa, któreśmy popełnili od wczoraj, wieczór!
— Byliśmy pijani, mój szlachetny przyja-
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/535
Ta strona została przepisana.