Strona:PL Feval - Garbus.djvu/548

Ta strona została przepisana.

garbus wzruszonym głosem. — Zakochany, ambitny, ciekawy — czy ja wiem, jakie imię nadać tej namiętności, która mnie dręczy? Ci panowie się śmieją, mają racyę; a ja cierpię!
Gonzaga podał mu rękę. Garbus ją pocałował, ale usta jego zadrżały. Mówił dalej tonem tak dziwnym, że rozpustna banda straciła ochotę do śmiechu.
— Ciekawy, ambitny, zakochany, co znaczy imię tego co boli? Śmierć jest śmiercią, czy przychodzi z gorączki, od szpady, czy od trzciny.
Wstrząsnął nagle gęstą czupryną, wzrok jego błyszczał.
— Człowiek jest mały — mówił — ale porusza światem. Czyście widzieli kiedy morze, wielkie morze w gniewie? Czyście widzieli wysokie fale, rzucające w szaleństwie wzburzoną pianę na przysłonięte chmurami oblicze nieba. Czyście słyszeli ten głos straszliwy i głęboki, straszliwszy nawet i głębszy od głosu piorunu? To ogromne — ogromne; Nic się temu nie oprze, nawet granity wybrzeża, które muszą runąć, podmyte morskiemi falami. Mówię wam i sami to wiecie — to potężne! A jednak jakaś deska unosi się na tej otchłani, krucha deska, która drży i kołysze się, a na tej desce, co spoczywa. Jeszcze istota słabsza, która zdaleka wydaje się mniejszą od ptaszka małego: to człowiek. On nie drży, nie wiem, jaka magiczna siła jest pod jego słabością, czy z nieba pochodzi, czy z piekła? Człowiek (to stworzenie bez skrzydeł, bez szponów), człowiek mówi “chcę” i ocean jest zwyciężony.