Strona:PL Feval - Garbus.djvu/55

Ta strona została przepisana.

— Poproście ich — zawołał artylerzysta a Flandryi, — aby wynieśli się oknem!
To mówiąc, schwycił pełny kubek Kokardasa i poniósł do ust.
A Karig rzekł:
— No, gbury, czyż nie widzicie, że nam potrzeba waszych beczek, waszych stolików i stołków?
— Nie bój się! — odrzekł spokojnie Kokardas. — Zaraz wam, aniołeczki, wszystko to oddamy.
I w jednej sekundzie rozmiażdżył ciężką beczułkę na głowie artylerzysty, a Paspoal rzucił stołkiem w piersi Kariga.
Szesnaście rapierów zatańczyło naraz w powietrzu. Wszyscy, co do jednego, byli widać pierwszorzędni szermierze, odważni i wojacy z urodzenia. Więc “robota” szła sprawnie i ochotnie.
Donośny tenor Kokardasa panował nad szczękiem broni:
— Chwało Pańska! Bierzcie, proszę, co potrzeba! Proszę! Proszę!
Na co Karig ze swoimi odpowiedzieli kłując szpadami:
— Naprzód! Lagarder! Lagarder!
I stało się coś nieoczekiwanego. Kokardas i Paspoal, trzymający się w pierwszym rzędzie, nagle cofnęli się i schwyciwszy ciężki stół dębowy, postawili go między dwiema partyami walczących.