dzić do domu.
Gonzaga spuścił oczy, mieniąc się cały na twarzy. W oczach wszystkich obecnych malowało się najgłębsze zdziwienie.
— A może wiesz również — zapytał cicho Gonzaga — co się stało z panem Lagarderem?
— He, he! — zaśmiał się garbus. — Pan Żandry ma dobrą szpadę i i tęgą rękę. Byłem tuż obok niego, gdy uderzał, i zaręczam, że cios był znakomity. Ci których książę wysłał na wywiady, opowiedzą resztę.
— Spóźniają się bardzo! Ano, trzeba czasu. Mistrz Kokardas i braciszek Paspoal....
— To ty ich znasz? — przerwał Gonzaga.
— Wasza ekseelencyo, ja znam mniej więcej wszystkich.
— Tam do licha! Przyjacielu, czy ty wiesz że ja nie lubię takich, którzy znają tylu ludzi i wiedzą tyle rzeczy?
— Tak, ekscelencyo — odpowiedział spokojnie garbus — to może być niebezpiecznem, przyznaję; ale może też czasem do czego posłużyć. Bądźmy sprawiedliwi. Gdybym ja nie znał pana Lagardera....
— Dyabeł wie, czy jabym się posługiwał tym człowiekiem! — mruknął Navail za plecami Gonzagi, sądząc, że nikt nie słyszy, ale garbus natychmiast odpowiedział:
— I nie miałbyś pan racyi.
Wszyscy inni zresztą podzielali zdanie Nayaila.
Gonzaga wahał się. A garbus ciągnął dalej jakby igrał jego niepewnością;
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/555
Ta strona została przepisana.