— Już uprzedzona — odrzekł książę.
I, jak gdyby chcąc jeszcze podnieść ten szczególny kaprys garbusa, dodał:
— Panowie, to nie będzie taka zwyczajna kolacya, jak inne.
— A co będzie? Kto będzie? Pan Law?
— Czy małpy z jarmarku Saint-German?
— Ale! Znacznie lepiej, panowie, nie zgadniecie — rzekł z uśmiechem Gonzaga — będzie wesele.
Garbus zadrżał, co mu poczytano na karb tej ogromnej ochoty, o jakiej opowiadał.
— Wesele? — powtórzył. — Naprawdę wesele? Po kolacyi?
— Wesele prawdziwe — rzekł Gonzaga. — Prawdziwy ślub z całą ceremonią.
— A kogo żenią? — zawołało całe towarzystwo jednym głosem.
Garbus powstrzymał oddech. W chwili gdy Gonzaga miał odpowiedzieć, na peronie ukazał się p. Pejrol, wołając:
— Wiwat, panowie! Oto nasi wysłańcy.
Tuż za Pejrolem kroczyli z podniesionemi dumnie czołami Kokardas i Paspoal.
— Przyjacielu — zwrócił się Gonzaga do garbusa — nie oddalaj się, nie skończyliśmy jeszcze z sobą.
— Jestem na rozkazy waszej ekscelencyi — odrzekł Ezop, kierując się ku swej budzie.
Myśli jego pracowały z wielkim wysiłkiem; rozważał każde słowo Gonzagi.
Wszedłszy do budy, zamknął drzwiczki i rzucił się na barłóg, wyczerpany.
— Ślub! — szeptał do siebie. — Jakiś
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/559
Ta strona została przepisana.